Harry Potter i Insygnia smierci
 
  Strona startowa
  Forum Harry Potter 7
  Rozdział 01 - Czarny Pan Rośnie w siłę
  Rozdział 02 - In Memoriam
  Rozdział 03 - Dursleyowie Opuszczają dom
  Rozdział 04 - Siedmiu Potterów
  Rozdział 05 - Poległy wojownik
  Rozdział 06 - Ghul w Pidżamie
  Rozdział 07 - Testament Albusa Dumbledore'a
  Rozdział 08 - Wesel
  Rozdział 09 - Kryjówka
  Rozdział 10 - Opowieść Stworka
  Rozdział 12 - Magia to potęga
  Rozdział 13 - Komisja rejestracji Mugolaków
  Rozdział 14 - Złodziej
  Rozdział 15 - Zemsta Goblina
  Rozdział 16 - Dolina Godryka
  Rozdział 17 - Sekret Bethildy
  Rozdział 18 - Życie i kłamstwa Albusa Dumbledore'a
  Rozdział 19 - Srebrna Łania
  Rozdział 20 - Ksenofilius Lovegood
  Rozdział 21 - Opowieść o trzech braciach
  Rozdział 22 - Insygnia Šmierci
  Rozdział 23 - Dwór Malfoya
  Rozdział 24 - Wytwórca różdżek
  Rozdział 25 - Muszelka
  Rozdział 26 - Bank Gringotta
  Rozdział 27 - Ostatnia Kryjówka
  Rozdział 28 - Brakujące Lusterko
  Rozdział 29 - Zaginiony Diadem
  Rozdział 30 - Ucieczka Severusa Snape'a
  Rozdział 31 - Bitwa o Hogwart
  Rozdział 32 - Czarna Różdżka
  Rozdział 33 - Opowieść Księcia
  Rozdział 34 - Znowu w Zakazanym Lesie
  Rozdział 35 - King's Cross
  Rozdział 36 - Luka w Planie
  19 Lat Później
Rozdział 17 - Sekret Bethildy

- Harry, zatrzymaj się
- Co się stao?
Dopiero co doszli do grobu nieznanego im Abbott’a
- Ktoś tam jest. Ktoś nas obserwuje, przysięgam. Tam, za krzakami.
Stali dość cicho, trzymając się i spoglądając na gęstą, ciemną granicę cmentarza. Harry nie mógł niczego dojrzeć.
- Jesteś pewna?
- Widziałam jakiś ruch, mogę przysiąc.
Puściła go żeby uwolnić rękę którą trzymała różdżkę.
- Wyglądamy jak mugole – zauważył Harry.
- Mugole którzy właśnie zostawili kwiaty na grobie twoich rodziców? Jestem pewna że ktoś tam jest.
Harry pomyślał o „Historii magii”; cmentarz mógł być nawiedzony: co jeśli…? Ale wtedy usłyszeli szelest i zobaczyli mały kłąb śniegu przy krzaku który wskazała Hermiona. Duchy nie mogą poruszać śniegu.
- To kot – powiedział Harry po sekundzie lub dwóch – albo ptak. Gdyby to byli Śmierciożercy bylibyśmy już martwi. Ale wynośmy się stąd i znowu założymy pelerynę.
Rzucili okiem na drogę do wyjścia z cmentarza. Harry który nie był już tak pełen nadziei jak wtedy gdy uspokajał Hermionę, cieszył się gdy doszli do bramy i śliskiego chodnika. Znowu założyli na siebie pelerynę niewidkę. Pub był teraz pełniejszy niż przedtem, wiele głosów śpiewało kolędy w środku, tak jak wtedy gdy zbliżali się do kościoła. Przez moment Harry rozważał możliwość zaproponowania wejścia do środka ale zanim powiedział cokolwiek Hermiona mruknęła – Chodźmy tą drogą – i pociągnęła go drogą wychodzącą z wioski w stronę przeciwną niż ta którą przyszli. Harry z trudnością zauważył miejsce w którym kończyła się wioska a zaczęła otwarta przestrzeń. Szli tak szybko jak mogli aby nie wzbudzać podejrzeń, mijając wiele okien w których świeciły kolorowe lampki, widzieli zarysy choinek przez firanki.
- Jak znajdziemy dom Bathildy? – zapytała Hermiona, lekko drżąc z zimna i oglądając się przez ramie. – Harry? Jak myślisz Harry? – pociągnęła go za ramię ale Harry nie zwrócił na to uwagi. Patrzył przez ciemność na sam koniec ciągu domów. Po chwili przyspieszył ciągnąc Hermionę za sobą, która lekko poślizgnęła się na lodzie.
- Harry…
- Spójrz, spójrz na to Hermiono…
- Nic nie… oh!
Mógł to zobaczyć, zaklęcie Fidelisa musiało skończyć swe działa nie wraz ze śmiercią Jamesa i Lily. Żywopłot zdziczał przez 16 lat kiedy to Hagrida wyciągnął Harry’ego spod gruzów które leżały pośród trawy. Większość domu wciąż stała, pomimo że była pokryta ciemnym bluszczem i śniegiem lecz prawa strona najwyższego piętra wyglądała jakby eksplodowała; Harry był pewien że to było miejsce gdzie uderzyło zaklęcie. On i Hermiona zatrzymali się przy bramie i patrzyli na ruiny które niegdyś musiały być domem.
- Zastanawiam się czemu nikt tego nie odbudował? - zapytała cicho Hermiona.
- Może nie da się? – odpowiedział Harry – Może jest tak jak z ranami od czarnej magii i nie można tego naprawić?
Wyjął rękę spod peleryny i dotknął ośnieżonej i zardzewiałej bramy, nie zamierzając otworzyć jej ale po prostu ponieważ była częścią tego domu.
- Chyba nie wchodzisz do środka? To wygląda niebezpiecznie, może… oh, Harry, popatrz!
Wyglądało jakby to jego dotknięcie bramy to spowodowało. Nagle naprzeciw nich pojawił się znak wyrastający niczym jakiś dziwaczny, szybko rosnący kwiat; złote litery napisane na drewnie mówiły

W tym miejscu, w nocy 31 października 1981,
Lily i James Potter stracili swoje życia.
Ich syn, Harry, pozostaje jedynym czarodziejem
który przeżył zaklęcie uśmiercające w historii.
Ten dom, niewidoczny dla mugoli pozostał
w ruinie jako pomnik Potterów
i jako przypomnienie przemocy
jakiej doświadczyła ich rodzina.

Wszędzie dookoła tych pięknych słów znajdowały się dopiski innych czarownic i czarodziei którzy przyszli tam aby zobaczyć miejsce skąd uciekł „Chłopiec który przeżył”. Niektórzy po prostu podpisali się Wiecznym Atramentem, inni wycieli swoje inicjały w drewnie, jeszcze inni zostawili różne wiadomości. Ostatnie z nich lśniły jasno i mówiły podobne rzeczy.
‘Powodzenia Harry gdziekolwiek jesteś’
‘Jeśli to czytasz Harry to jesteśmy wszyscy z tobą’
‘Niech żyje Harry Potter’
- Nie powinni pisać na tym znaku! – powiedziała zdenerwowana Hermiona.
Ale Harry nie zgodził się z nią.
- To cudowne, cieszę się że to zrobili. Ja…
Nagle urwał. Mocno opatulona postać zbliżała się do nich uliczką idąc z wyraźną trudnością, wyraźnie kontrastowała z jasnym światłem lamp na odległym placyku. Harry pomyślał, pomimo że ciężko było to ocenić, że to kobieta. Poruszała się powoli, prawdopodobnie bała się poślizgnięcia na ośnieżonej ziemi. Jej przygarbiona postawa, otyłość oraz kulejący chód powodowały że wyglądała niesamowicie staro. Obserwowali w ciszy jak podchodziła bliżej. Harry czekał czy skręci do któregoś z domów które mijali ale wiedział że tak się nie stanie. W końcu zatrzymała się na kilka jardów przed nimi i po prostu stała na środku zamarzniętej drogi naprzeciw nich.
Biorąc pod uwagę wszystkie normalne zasady magii nie powinna być wstanie zobaczyć Hermiony i jego. Niemniej Harry miał dziwne uczucie że ona wie że tam są i w dodatku kim oni są. Zaraz po tym jak doszedł do tego niemiłego wniosku, podniosła rękę i dała mu znak aby podszedł. Hermiona przysunęła się do niego pod peleryną, jej ramię naciskało na jego.
- Skąd ona wie?
Pokręcił głową. Ponownie pokazała mu aby podszedł, tym razem ostrzej. Harry znalazł wiele powodów dla których miałby nie wykonać tego polecenia i jego podejrzenia rosły z każdą chwila w której stali naprzeciw siebie na opustoszałej ulicy.
Czy to możliwe że czekała na nich przez te wszystkie długie miesiące? Że Dumbledore kazał jej czekać i że Harry przyjdzie w końcu? Czy to ona była tym co widzieli na cmentarzu i przyszła tu za nimi? Jej zdolność do wyczucia ich sugerowała że miała jakiś kontakt z Dumbledorem bo nigdy wcześniej nie przeżył czegoś podobnego.
W końcu Harry odpowiedział co spowodowało że Hermiona podskoczyła ze strachu.
- Bathilda?
Opatulona postać kiwnęła głową i znowu pokazała mu aby podszedł. Pod peleryną Harry i Hermiona spojrzeli na siebie. Harry zmarszczył brwi a Hermiona nerwowo kiwnęła głową.
Podeszli do kobiety i nagle odwróciła się kulejącym krokiem ruszyła drogą którą przyszli. Prowadziła ich wzdłuż ogrodzeń kilkunastu domów i skręciła w jedną z bram. Podążali za nią ścieżką prowadzącą przez ogród, który był niemal tak zapuszczony jak ten który dopiero co opuścili. Męczyła się chwile z kluczem przy drzwiach, otworzyła je i cofnęła się aby mogli wejść.
Śmierdziała, albo prawdopodobnie to jej dom; Harry zatkał nos i zdjął pelerynę kiedy weszli za nią. Teraz gdy był obok niej zorientował się jak niska jest, sięgała mu ledwo do klatki piersiowej. Zamknęła za nimi drzwi, odwróciła się i wpatrywała w twarz Harry’ego. Jej oczy zaszły już zaćmą i tonęły w fałdach niemal przezroczystej skóry i cała jej twarz była pokryta żyłami i czerwonymi kropkami. Odór starości, kurzu, dawno niepranych ubrań i nieświeżego jedzenia wzmógł się kiedy odwinęła zjedzoną przez mole, czarną chustę, ukazując białe włosy i łysinę na środku.
- Bathilda? – powtórzył Harry.
Ponownie kiwnęła głową. Harry uważał na medalion, to coś w środku zaczęło znów bić, mógł to wyczuć przez zimne złoto. Czyżby to coś mogło wyczuć, że rzecz która mogła to zniszczyć jest w pobliżu? Bathilda prześlizgnęła się obok nich, popychając Hermionę jakby jej nie widziała i wymknęła się do czegoś co przypominało salon.
- Harry, nie jestem pewna co do tego – syknęła Hermiona.
- Zobacz na jej wzrost, myślę ze możemy obezwładnić ją w razie potrzeby. – powiedział Harry – Posłuchaj, powinienem Ci powiedzieć, wiedziałem że ona nie jest do końca sobą, Muriel mówiła że jest szalona.
- Chodź – zawołała Bathilda z pokoju obok.
Hermiona przytrzymała się ramienia Harry’ego.
- W porządku. – powiedział Harry aby ją uspokoić i poszedł do pokoju.
Bathilda kręciła się jakby miała zaraz upaść i zapalała świece, mimo to w pokoju wciąż było ciemno i niesamowicie brudno. Warstwa kurzu kruszyła się pod ich stopami a nos Harry’ego wyczuł coś gorszego, jakby rozkładające się mięso. Zastanawiał się kiedy ostatnio ktoś był w domu Bathildy aby sprawdzić co robi. Wyglądało jakby zapomniała że może używać magii, co więcej, jej próby zapalenia świec mogły spowodować pożar.
- Pozwól mi to zrobić – zaoferował Harry i wziął od niej zapałki.
Stała patrząc się na niego jak kończył zapalać świece które stały dookoła pokoju postawione niebezpiecznie na książkach lub krawędziach stolików zawalonych zepsutymi i spleśniałymi kubkami. Ostatnim miejscem gdzie Harry postawił świecę była komoda na której stało wiele fotografii. Kiedy płomień się rozpalił, promień światła padł na zakurzone szkło i srebrne oprawki. Zobaczył kilka ruchów na zdjęciach, mruknął – Tergeo – kurz zniknął z fotografii i zobaczył że pół tuzina ramek stało pustych. Zastanawiał się czy zrobiła to Bathilda czy może ktoś inny. Wtedy zdjęcie niemal na samym tyle przyciągnęło jego oko i podniósł je.
Był to złotowłosy złodziej, młody człowiek który przechodził przez okno Gregorowicza, teraz uśmiechał się do Harry’ego ze srebrnej ramki. I teraz dotarło do niego gdzie widział go wcześniej: „Życie i kłamstwa Albusa Dumbledore’a” – stał ramię w ramię z nastoletnim Dumbledorem i właśnie tam musiały być brakujące fotografie – w książce Rity.
- Pani… Panno… Bagshot? – powiedział z drżeniem w głosie – Kto to jest?
Bathilda stała pośrodku pokoju patrząc jak Hermiona zapala dla niej ogień.
- Panno Bagshot? - powtórzył Harry i podszedł do niej z obrazkiem w rękach patrząc jak ogień płonie w kominku. Bathilda spojrzała za jego wzrokiem i Horkruks zaczął pulsować szybciej.
- Kto to jest? – zapytał Harry podając jej obrazek.
Spojrzała na zdjęcie i oddała mu.
- Czy wiesz kto to jest? – powtórzył dużo wolniej i głośniej niż zwykle. – Ten człowiek? Znasz go? Jak się nazywa?
Bathilda jedynie patrzyła się mętnie. Harry poczuł okropną frustrację. Jak Rita Skeeter przywróciła jej wspomnienia?
- Kim jest ten człowiek? – powtórzył głośno.
- Harry, co ty robisz? – zapytała Hermiona?
- To zdjęcie. Hermiono, to jest złodziej który okradł Gregorowicza! Proszę! – powiedział do Bathildy – Kto to jest?
Ale tylko patrzyła się na niego.
- Dlaczego chciała pani… panna żebyśmy tu przyszli? – zapytała Hermiona, podnosząc głos – Czy jest coś co chciała nam pani powiedzieć?
Nie dając żadnego znaku że usłyszała Hermionę, Bathilda wykonała parę kroków w stronę Harry’ego. Kiwnęła głową i poszła do korytarza.
- Chce pani abyśmy wyszli? Zapytał.
Powtórzyła swój gest najpierw pokazując na niego, potem na siebie a następnie na sufit.
- Aha, w porządku Hermiono, chce żebym poszedł z nią na górę.
- Dobrze, chodźmy – powiedziała.
Ale kiedy tylko Hermiona się ruszyła, Bathilda pokręciła głową z zaskakującą sprawnością najpierw pokazując na Harry’ego a potem na siebie.
- Chce żebym poszedł z nią sam.
- Czemu? – zapytała Hermiona a jej głos zabrzmiał ostro i czysto w oświetlonym świecami pokoju, starsza pani potrzasnęła lekko głową słysząc ten głośny dźwięk.
- Może Dumbledore kazał jej dać miecz mnie i tylko mnie?
- Naprawdę myślisz że ona wie kim jesteś?
- Tak – powiedział Harry patrząc w jej mleczne oczy – Myślę że wie.
- Więc dobrze, ale bądź szybki Harry.
- Prowadź – powiedział Harry Bathildzie.
Wyglądało jakby zrozumiała, bo przeszła obok niego w stronę drzwi. Harry spojrzał na Hermionę z krótkim uśmiechem ale nie był pewien czy to widziała; stała pośród świec oglądając biblioteczkę. Gdy Harry wyszedł z pokoju nie widziany zarówno przez Hermionę jak i Bathildę, schował zdjęcie nieznanego złodzieja do kurtki. Schody były strome i wąskie; Harry niemal zdecydował się położyć ręce na plecach Bathildy aby upewnić się że na niego nie spadnie. Powoli wdrapała się na wyższe piętro, natychmiast skręciła w prawo i poprowadziła go do słabo oświetlonej sypialni. Była czarna i okropnie pachniała: Harry zauważył nocnik pod jej łóżkiem zanim Bathilda zamknęła drzwi i nawet to ogarnęła ciemność.
- Lumos – powiedział Harry i jego różdżka rozjarzyła się. Zaczęło się, Bathilda przysunęła się bliżej do niego w przeciągu tych kilku sekund ciemności, nawet tego nie słyszał.
- Ty jesteś Potter? – mruknęła
- Tak, to ja.
Powoli i poważnie kiwnęła głową. Harry poczuł jak Horkruks pulsuje szybciej, szybciej niż jego serce. Było to nieprzyjemne i denerwujące.
- Czy masz coś dla mnie? – zapytał Harry, ale ona wyglądała na zaskoczoną świecącym końcem jego różdżki. – Czy masz coś dla mnie? – powtórzył.
Wtedy zamknęła oczy i wiele rzeczy wydarzyło się w tym samym momencie: blizna Harry’ego znów zaczęła boleć, Horkruks zaczął pulsować tak szybko ze przód jego swetra ruszał się, ciemność ogarnęła pokój. Poczuł uderzenie szczęścia i przemówił wysokim, zimnym głosem.
- Zatrzymaj go!
Harry zorientował się gdzie jest: ciemny, śmierdzący pokój wyglądał jakby zamykał się dookoła Harry’ego, nie miał pojęcia o się przed chwila wydarzyło.
- Czy masz coś dla mnie? – zapytał po raz trzeci, dużo głośniej.
- Tam – mruknęła i pokazała na róg pokoju. Harry podniósł różdżkę i zobaczył zarys komody stojącej przed zasłoniętym oknem. Tym razem nie poprowadziła go. Harry przeszedł pomiędzy nią a niepościelonym łóżkiem unosząc różdżkę. Nie chciał się odwracać wzroku od niej.
- Co to jest? – zapytał gdy doszedł do komody na której piętrzyło się coś co przypominało i pachniało jak brudna bielizna.
- Tam – powiedziała wskazując na bezkształtną masę.
I wtedy natychmiast odwrócił wzrok, kiedy jego oczy zaczęły szukać wysadzanej rubinami rękojeści miecza poruszyła się dziwnie. Widział to kątem oka, panikując odwrócił się i strach go sparaliżował kiedy zobaczył upadające stare ciało i wielkiego węża wychodzącego z miejsca gdzie był jej kark.
Wąż uderzył gdy tylko podniósł różdżkę, siła ugryzienia spowodowała że różdżka wleciała mu z ręki aż pod sufit, ostatni promień światła w pokoju zgasł. Poczuł tak potężne uderzenie w brzuch że nie mógł oddychać i upadł na komodę, w stertę brudnych ubrań.
Przekręcił się, ledwo unikając ciała węża, które uderzyło w blat na którym był sekundę wcześniej. Został obsypany przez kawałki szklanej powierzchni gdy tylko uderzył o podłogę. Usłyszał Hermionę wołającą z dołu – Harry?.
Nie mógł nabrać wystarczająco dużo powietrza do płuc aby odpowiedzieć, wąż przycisnął go do podłogi i czuł jak prześlizguje się na nim.
- Nie – szepnął, przyciśnięty do podłogi.
- Tak – syknął głos – Taaakk… przytrzymam Cię… przytrzymam…
- Accio… Accio różdżka…
Ale nic się nie działo więc spróbował zrzucić z siebie węża który coraz bardziej go przyciskał, uniemożliwiając mu normalne oddychanie i wciskając Horkruks w jego ciało. Czuł jak obdarzony własnym życiem krąg lodu pulsował o kilka cali od jego prawdziwego serca, jego krew stawała się coraz zimniejsza, oddech się zatrzymywał a wszystko odpływało.
Metalowe serce biło przy jego piersiach i czuł jak leci, leci z uczuciem zwycięstwa, bez miotły czy testrala…
Był całkiem rozbudzony w ciemności, Nagini go puściła. Podniósł się z trudem i zobaczył zarys węża na tle lądującego światła. Przewrócił się i w tym momencie z wrzaskiem wpadła Hermiona, jej zaklęcie zboczyło z toru i uderzyło w zasłonięte okno które roztrzaskało się na kawałki. Zimne powietrze wypełniło pokój gdy Harry schylił się aby uniknąć fragmentów szkła i poślizgnął się na czymś przypominającym ołówek – na swojej różdżce.
Złapał ją ale w pokoju znów był wąż, jego ogon niszczył wszystko. Nie mógł nigdzie zobaczyć Hermiony i zaczął obawiać się najgorszego ale wtedy usłyszał głośny wybuch i błysk czerwonego światła a wąż wyleciał w powietrze i mocno uderzył Harry’ego w twarz. Kiedy tylko udało mu się podnieść różdżkę jego blizna eksplodowała bólem, najsilniej od wielu lat.
- Nadchodzi! Hermiono, idzie tu!
Kiedy krzyknął, wąż upadł sycząc dziko. Wszystko ogarnął chaos, wąż rozbijał półki na ścianach, potłuczona chińska porcelana latała wszędzie kiedy Harry przeskoczył łóżko i złapał Hermionę…
Krzyknęła z bólu kiedy przeciągnął ją przez łóżko kiedy wąż zaatakował znowu ale Harry wiedział że to co jest gorsze od węża nadchodziło, było już prawdopodobnie przy bramie, jego głowa chciała otworzyć się pod wpływem bólu…
Harry skoczył ciągnąc za sobą Hermionę która spanikowała i krzyknęła – Confringo! – i jej czar przeleciał przez pokój i komoda eksplodowała. Wybuch uderzył w wszystko od podłogi do sufitu, także w nich, Harry poczuł uderzenie gorąca. Szkło przecięło jego policzek gdy wyskoczył przez roztrzaskane okno w nicość ciągnąc Hermionę za sobą. Jej krzyk unosił się w powietrzu… I wtedy jego blizna niemal otworzyła się i stał się Voldemortem biegnącym przez sypialnię, jego długie białe ręce chwyciły parapet i zdążył rzucić okiem na łysego mężczyznę i małą kobietę kręcących się i znikających, wtedy krzyknął w szale, jego krzyk zmieszał się z krzykiem dziewczyny ponad dzwonami bijącymi w Boże Narodzenie…
I jego krzyk stał się krzykiem Harry’ego, jego ból był bólem Harry’ego, to mogło stać się tutaj gdzie stało się przedtem… mając w zasięgu wzroku dom w którym przekonał się co to znaczy umierać… umierać… ból był tak okropny… wyrwany ze swojego ciała… ale jeśli nie miał ciała to czemu go tak bolała głowa… jeśli był martwy to czemu było mu tak okropnie zimno… czy ból nie zatrzymuje się ze śmiercią?... nie…
Noc była wilgotna i wietrzna, twoje dzieci przebranych za dynie włóczyło się po placu i był jeszcze sklep z szybami pokrytymi papierowymi pająkami, te wszystkie mugolskie ozdoby ze świata w który tak naprawdę nie wierzyli... Kroczył sam, czuł cel, poczucie słuszności, czuł w sobie siłę o której zawsze wiedział… nie złość… to było dla słabszych dusz od jego… ale poczucie zwycięstwa, tak… czekał na to, miał na to nadzieję…
- Ładne przebranie, proszę pana!
Zobaczył jak z twarzy małego chłopca znika uśmiech gdy tylko podbiegł wystarczająco blisko aby zobaczyć co kryje się pod kapturem płaszcza, zobaczył jak strach pojawia się na jego twarzy, wtedy dzieciak odwrócił się i zaczął uciekać… dotknął różdżki pod szatą… jeden prosty ruch i dziecko nigdy już nie zobaczy swojej matki… ale to niepotrzebne, całkiem niepotrzebne…
Poruszał się inną, ciemniejszą ulicą i teraz jego cel był w zasięgu wzroku, zaklęcie Fidelisa było złamane, chociaż oni jeszcze o tym nie wiedzieli… robił mniej hałasu niż trup idąc po chodniku i kiedy doszedł do ciemnego żywopłotu zajrzał na drugą stronę…
Nie zaciągnęli zasłon, widział ich dokładnie w ich małym salonie, wysoki, czarnowłosy mężczyzna w okularach robiący kółka z dymu ku uciesze małego czarnowłosego chłopca w niebieskiej pidżamie. Dziecko śmiało się i próbowało złapać dym, chwycić w swoje małe pięści…
Drzwi otworzyły się i weszła matka, nie mógł usłyszeć jej słów, jej długie, rude włosy zasłaniały jej twarz. Teraz ojciec podał syna matce. Odłożył różdżkę i przeciągnął się, ziewając…
Brama pisnęła cicho kiedy ją popchnął ale James Potter tego nie słyszał. Jego biała ręka wyjęła różdżkę spod peleryny i wycelował ją w drzwi, które otworzyły się z hukiem.
Był nad progiem gdy James wbiegł do korytarza. To było proste, zbyt proste, nawet nie podniósł różdżki…
- Lily, zabierz Harry’ego i uciekaj! To on! Uciekaj! Biegnij! Zatrzymam go…
Zatrzymam go, bez różdżki w ręce… Zaśmiał się przed rzuceniem zaklęcia…
- Avada kedavra!
Zielone światło wypełniło przedpokój, oświetliło dziecięcy wózek pod ścianą, poręcz schodów jarzyła się niczym piorunochron a James Potter upadł jak marionetka której ucięto sznurki…
Mógł usłyszeć jak krzyczy na wyższym piętrze, zamknięta w pułapce, ale tak długo jak będzie rozsądna nie musi się bać… wspiął się po schodach, słysząc z rozbawieniem jak próbuje się zabarykadować w… nie miała przy sobie różdżki… jacy głupi byli, powierzając swoje bezpieczeństwo przyjaciołom…
Siłą otworzył drzwi, wszystkie pudła i krzesło odleciały wraz z jednym ruchem jego różdżki… i stała tam, z dzieckiem w rękach. Na jego widok położyła dziecko do łóżeczka i rozłożyła ramiona szeroko, jakby to miało pomóc, jakby chroniąc go myślała że go zastąpi…
- Nie, nie Harry, tylko nie Harry!
- Odsuń się głupia dziewczyno…odsuń się, już…
- Nie Harry, proszę nie, zabij mnie zamiast niego…
- To moje ostatnie ostrzeżenie…
- Nie Harry! Proszę… miej litość… miej litość… tylko nie Harry! Proszę – zrobię wszystko!
- Odsuń się, odsuń się dziewczyno…
Mógł odsunąć ją siłą ale prościej było zabić ich wszystkich…
Zielone światło oświetliło pokój i upadła jak jej mąż. Dziecko nie płakało przez cały ten czas, stało trzymając krawędź łóżeczka i patrzyło w twarz nieznajomego z wyraźnym zainteresowaniem, prawdopodobnie myśląc że to jego ojciec ukrywa się pod peleryną i robi śmieszne kolorowe światełka a jego matka zaraz wstanie i zacznie się śmiać…
Wycelował różdżkę bardzo dokładnie w twarz chłopca, chciał zobaczyć jak to się stanie, unicestwienie jego jedynego, niewytłumaczalnego zagrożenia. Dziecko zaczęło płakać, zobaczyło że to nie James. Nie lubił płaczu, nigdy nie trawił tych małych lalusiów w sierocińcu…
- Avada Kedavra!
I wtedy się złamał – był niczym, niczym oprócz bólu i strachu, musi się ukryć, nie, nie tutaj w ruinach tego domu gdzie dziecko wciąż płakało, ale daleko… daleko stąd…
- Nie – jęknął
Wąż ślizgał się na brudnej podłodze a on zabił chłopca, nie, on był chłopcem…
- Nie…
Teraz stał przy potłuczonym oknie w domu Bathildy, pogrążony w wspomnieniach swej największej porażki, przy stopie czuł ogromnego węża ślizgającego się pomiędzy połamaną porcelaną i szkłem… spojrzał w dół i coś zobaczył… coś niesamowitego…
- Nie…
- Harry, w porządku, nic Ci nie jest!
Podniósł zniszczone zdjęcie. To on, nieznany złodziej, złodziej którego szukał…
- Nie… zgubiłem to… zgubiłem to…
- Harry, w porządku, obudź się!
Teraz był Harrym… Harrym, nie Voldemortem… a ta rzecz która się poruszała to nie był wąż…
Otworzył oczy.
- Harry – szepnęła Hermiona – Dobrze się czujesz?
- Tak – skłamał.
Był w namiocie, leżał na jednym z niższych łóżek pod stertą kocy. Po ciszy i chłodzie czuł że jest już prawie świt, słabe światło rozjaśniało płócienny namiot. Był przemoczony potem, czuł go na prześcieradle i w kocach.
- Uciekliśmy.
- Tak – powiedziała Hermiona – Musiałam użyć zaklęcia lewitacji żeby położyć Cię na łóżku, nie mogłam Cię unieść. Wyglądałeś… nieźle, nie byłeś całkiem…
Miała purpurowe cienie pod swoimi brązowymi oczami, Harry zauważył małą gąbkę w jej ręce, wycierała mu twarz.
- Byłeś chory – zakończyła – tak jakby chory.
- Jak dawno uciekliśmy?
- Wiele godzin temu. Już prawie ranek.
- Byłem… co się działo? Byłem nieprzytomny?
- Nie do końca. – powiedziała Hermiona – krzyczałeś i jęczałeś i… różne rzeczy – dodała tonem który wprawiał Harry’ego w zakłopotanie. Co takiego robił? Wykrzykiwał zaklęcia niczym Voldemort, płakał jak dziecko w kołysce?
- Nie mogłam zdjąć z Ciebie Horkruks – powiedziała Hermiona, ale on wiedział że zrobiła to tylko po to aby zmienić temat. – Przyczepił się, przyczepił się do Ciebie. Musiałam użyć [Severing Charm] żeby go oderwać. Został Ci w tym miejscu znak. Wąż też Cię ugryzł ale wyczyściłam ranę i obłożyłam dyptamem…
Zdjął przepoconą koszulkę i spojrzał w dół. Zobaczył wypalony owal nad sercem. Widział także na pół wyleczone ukłucia na przedramieniu.
- Gdzie schowałaś Horkruks?
- Do mojej torby. Myślę że powinien tak zostać na jakiś czas.
Położył się na poduszkach i spojrzał na jej zmęczoną, szarą twarz.
- Nie powinniśmy byli iść do Doliny Godryka. To maja wina, wszystko moja wina Hermiono, przepraszam.
- To nie twoja wina, też chciałam tam iść, naprawdę sądziłam że Dumbledore mógł tam zostawić dla Ciebie miecz.
- Ta, wiem.. źle to zrozumieliśmy, czyż nie?
- Co się stało Harry? Co się stało gdy poszliście na górę? Wąż gdzieś się ukrywał? Wyszedł, zabił ją i zaatakował Ciebie?
- Nie – odpowiedział – Ona była wężem… albo wąż był w niej… wszystko jedno.
- C-Co?
Zamknął oczy. Ciągle czuł na sobie zapach domu Bathildy, to spowodowało że znowu wszystko stanęło mu przed oczami.
- Bathilda musiała być martwa od jakiegoś czasu. Wąż był… był w niej. Sam-Wiesz-Kto zostawił go tam aby czekał. Miałaś rację, wiedział że chcę wrócić.
- Wąż był w niej?
Znów otworzył oczy, Hermiona wyglądała na zniesmaczoną.
- Lupin powiedział że istnieje magia o jakiej nawet nie śniliśmy. – powiedział Harry – Nie chciała rozmawiać w twojej obecności bo była wężousta, całkiem wężousta a ja się nie zorientowałem bo oczywiście ją rozumiałem. Kiedy tylko znaleźliśmy się w pokoju wąż wysłał Sam-Wiesz-Komu wiadomość, słyszałem to w mojej głowie, czułem jego podniecenie, powiedział żeby mnie tam zatrzymać… i wtedy…
Pamiętał jak wąż wychodził z karku Bathildy, Hermiona nie musiała znać szczegółów.
-… zmieniła się w węża i zaatakowała.
Spojrzał w dół na ukąszenie.
- Nie miał mnie zabić tylko zatrzymać tam aż Sam-Wiesz-Kto przybędzie.
Gdyby tylko udało mu się zabić węża, to byłoby tego warte… Usiadł i zrzucił przykrycie z bólem w sercu.
- Harry, nie! Jestem pewna że powinieneś odpocząć.
- To ty potrzebujesz snu, nie obraź się ale wyglądasz okropnie. Ja czuje się dobrze. Popilnuje trochę. Gdzie jest moja różdżka.
Nie odpowiedziała, tylko patrzyła się na niego.
- Gdzie jest moja różdżka Hermiono?
Przygryzła wargę i łzy popłynęły jej z oczu.
- Harry…
-Gdzie jest moja różdżka?
Schyliła się pod łóżko i podała mu. Różdżka z ostrokrzewu i pióra feniksa była niemal złamana na dwie części. Jedno delikatne włókno pióra feniksa trzymało obie części razem. Drewno było kompletnie złamane. Biorąc ją w ręce Harry pomyślał o niej jak o żywej istocie, która właśnie odniosła wielką ranę. Nie mógł normalnie myśleć, wszystko przesłaniała panika i strach. Potem podał różdżkę Hermionie.
- Napraw ją, proszę.
- Nie wiem Harry, jeśli jest tak złamana…
- Proszę Hermiono, spróbuj.
- R-Reparo.
Obie części różdżki połączyły się. Harry podniósł ją.
- Lumos!
Różdżka zaiskrzyła anemicznie i wysiadła. Harry wycelował ją w Hermionę.
- Expelliarmus!
Różdżka Hermiony szarpnęła się lekko, ale nie wypadła jej z ręki. Anemiczne próby czarowania i tak były zbyt dużym obciążeniem różdżki Harry’ego, która znów się rozpadła. Wpatrywał się w nią nie mogąc uwierzyć własnym oczom… ta różdżka przeszła tak wiele…
- Harry – szepnęła Hermiona tak cicho, że Harry ledwo ją usłyszał – Tak mi przykro, to przeze mnie. Kiedy uciekaliśmy a wąż się do nas zbliżał rzuciłam zaklęcie wybuchu które musiało… musiało uderzyć…
- To był wypadek – powiedział odruchowo Harry, czuł się pusty, bezsilny – Znajdziemy… znajdziemy sposób, aby ją naprawić.
- Harry, myślę, że nie da się tego zrobić. – powiedziała Hermiona – Pamiętasz… pamiętasz Rona? Kiedy złamał swoją różdżkę rozbijając samochód? Już nigdy nie była taka sama, musiał mieć nową.
Harry pomyślał o Ollivanderze, porwanym i trzymanym jako zakładnik Voldemort, o martwym Gregorowiczu. Jak mógł znaleźć sobie nową różdżkę?
- Dobra – powiedział sztucznie spokojnie – dobra, na razie pożyczę twoją kiedy będę czuwał.
Jej twarz lśniła od łez, Hermiona podała mu swoją różdżkę i odszedł tylko po to żeby być jak najdalej od niej.

 
   
Dzisiaj stronę odwiedziło już 9 odwiedzający (28 wejścia) tutaj!
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja