Harry Potter i Insygnia smierci
 
  Strona startowa
  Forum Harry Potter 7
  Rozdział 01 - Czarny Pan Rośnie w siłę
  Rozdział 02 - In Memoriam
  Rozdział 03 - Dursleyowie Opuszczają dom
  Rozdział 04 - Siedmiu Potterów
  Rozdział 05 - Poległy wojownik
  Rozdział 06 - Ghul w Pidżamie
  Rozdział 07 - Testament Albusa Dumbledore'a
  Rozdział 08 - Wesel
  Rozdział 09 - Kryjówka
  Rozdział 10 - Opowieść Stworka
  Rozdział 12 - Magia to potęga
  Rozdział 13 - Komisja rejestracji Mugolaków
  Rozdział 14 - Złodziej
  Rozdział 15 - Zemsta Goblina
  Rozdział 16 - Dolina Godryka
  Rozdział 17 - Sekret Bethildy
  Rozdział 18 - Życie i kłamstwa Albusa Dumbledore'a
  Rozdział 19 - Srebrna Łania
  Rozdział 20 - Ksenofilius Lovegood
  Rozdział 21 - Opowieść o trzech braciach
  Rozdział 22 - Insygnia Šmierci
  Rozdział 23 - Dwór Malfoya
  Rozdział 24 - Wytwórca różdżek
  Rozdział 25 - Muszelka
  Rozdział 26 - Bank Gringotta
  Rozdział 27 - Ostatnia Kryjówka
  Rozdział 28 - Brakujące Lusterko
  Rozdział 29 - Zaginiony Diadem
  Rozdział 30 - Ucieczka Severusa Snape'a
  Rozdział 31 - Bitwa o Hogwart
  Rozdział 32 - Czarna Różdżka
  Rozdział 33 - Opowieść Księcia
  Rozdział 34 - Znowu w Zakazanym Lesie
  Rozdział 35 - King's Cross
  Rozdział 36 - Luka w Planie
  19 Lat Później
Rozdział 08 - Wesel

Nazajutrz o trzeciej po południu Harry, Ron, Fred i George stali w sadzie przed dużym białym namiotem, oczekując na weselnych gości. Harry zażył sporą dawkę Eliksiru Wieloskokowego i był teraz sobowtórem rudego mugolskiego chłopca z pobliskiej wsi Ottery St. Catchpole. Fred skradł od niego parę włosów, posługując się zaklęciem przywołującym. Planowano przedstawić Harry’ego jako „kuzyna Berny’ego”, licząc, że wśród tak wielu krewnych Weasleyów, jego kamuflaż nie zostanie wykryty.
Cała czwórka trzymała w dłoniach plan rozmieszczenia miejsc tak, by pomóc gościom odnaleźć właściwe siedzenia. Gromada ubranych na biało kelnerów, przybyłych godzinę wcześniej wraz z zespołem w złotych kurtkach, siedziała teraz pod pobliskim drzewem. Harry mógł dostrzec niebieski dym z fajek, wylatujący sponad konarów. Za Harrym znajdowało się wejście do wielkiego namiotu, gdzie stały rzędy delikatnych, złotych krzeseł, umieszczonych po obu stronach długiego, purpurowego dywanu. Słupy przyozdobione zostały białymi i złotymi kwiatami. Fred i George zawiesili ogromny pęk złotych balonów dokładnie nad miejscem, gdzie Bill i Fleur już wkrótce mieli zostać mężem i żoną. Na zewnątrz motyle i pszczoły przelatywały leniwie nad trawą i żywopłotem. Harry czuł się trochę niekomfortowo. Mugolski chłopiec, którego wygląd przybrał, był troszkę grubszy niż on sam, przez co jego wyjściowe szaty sprawiały, że było mu gorąco i niewygodnie w ten letni dzień.
- Kiedy ja będę się żenić – powiedział Fred, szarpiąc kołnierzyk swojej szaty – nie będę zwracał uwagi na takie bzdury. Będziecie mogli się ubrać w co chcecie, a ja rzucę na mamę Zaklęcie Zamiany w Ptaka, dopóki wszystko się nie skończy.
- Nie była taka zła dziś rano – odpowiedział George. – Płakała trochę za Percym, bo go nie będzie, ale w końcu kto by go tu chciał. O kurczę, przygotujcie się, już idą, patrzcie.
Po drugiej stronie pola znikąd zaczęły pojawiać się jaskrawo ubrane postacie. W ciągu kilku minut uformował się pochód, który utorował sobie drogę przez ogród, w kierunku wielkiego namiotu. Egzotyczne kwiaty i ptaki trzepotały na kapeluszach czarownic, a drogie klejnoty błyszczały z krawatów wielu czarodziejów. Podniecony gwar rozmów stawał się coraz głośniejszy, zagłuszając bzyczenie pszczół.
- Doskonale, chyba widzę parę kuzynek naszej wili – powiedział George, wyciągając szyję, by lepiej widzieć. – Jestem pewien, że będą potrzebowały pomocy w zrozumieniu naszych angielskich zwyczajów. Zaopiekuję się nimi.
- Nie tak szybko, wasza świętobliwość – powiedział Fred i popędził w kierunku czarownic w średnim wieku, idących na czele pochodu.
- Proszę, permetiez moi, by vous pomógł – powiedział do grupy ślicznych francuskich dziewcząt, które chichocząc pozwoliły mu się zaprowadzić do środka.
George’owi nie pozostało nic innego, jak zająć się czarownicami w średnim wieku. Ron został obarczony starym przyjacielem pana Weasleya z Ministerstwa – Perkinsem, a Harry’emu przypadła para niedosłyszących staruszków.
- Cześć – odezwał się znajomy głos, gdy wychodził z namiotu. Na przedzie kolejki stał Lupin i Tonks, która na tę okazję przybrała postać blondynki. – Artur powiedział nam, że jesteś tym z loczkami. Przepraszam za ostatnią noc - dodała szeptem, gdy Harry prowadził ich do przejścia. - Ministerstwo jest nastawione przeciw wilkołakom, dlatego pomyśleliśmy, że nasza obecność może ci zaszkodzić.
- Jasne, rozumiem – rzekł Harry, zwracając się bardziej do Lupina niż do Tonks. Lupin obdarzył go krótkim uśmiechem, ale kiedy się odwrócili, Harry zauważył, że jego twarz przybiera ponownie nieszczęśliwy wyraz. Nie rozumiał, o co chodzi, ale teraz nie miał czasu, aby się nad tym zastanawiać.
Hagrid robił trochę zamieszania. Źle zrozumiał wskazówki Freda i usiadł nie na miejscu specjalnie dla niego powiększonym i wzmocnionym, ale na pięciu innych krzesłach, które teraz przypominały już tylko stos złotych zapałek.
Podczas, gdy pan Weasley naprawiał szkody, a Hagrid wykrzykiwał liczne przeprosiny do wszystkich, którzy go słuchali, Harry pospieszył z powrotem do wyjścia. Znalazł tam Rona, stojącego twarzą w twarz z czarodziejem o niezwykle ekscentrycznym wyglądzie. Był on trochę zezowaty i miał białe włosy do ramion, które przypominały watę cukrową. Na głowę nałożył czapkę, której frędzel wciąż opadał mu na nos, natomiast jego szaty wywoływały łzawienie oczu swoim jaskrawożółtym kolorem. Dziwny symbol, a właściwie trójkąt z okiem w środku, lśnił na łańcuszku wiszącym na jego szyi.
- Xenophilius Lovegood - powiedział, podając rękę Harry'emu. – Moja córka i ja mieszkamy tuż za wzgórzem. Miło, że Weasleyowie byli tak uprzejmi i nas zaprosili. Podejrzewam, że znasz moją Lunę? – dodał, zwracając się do Rona.
- Tak – odpowiedział. – Jest z panem?
- Została w tym małym, czarującym ogrodzie, aby przywitać się z gnomami. Co za wielkie stado! Tylko niewielu czarodziejów zdaje sobie sprawę, jak wiele można się nauczyć od tych małych stworzonek, albo chociaż umie nazywać ich poprawnie - Gernumbli gardensi.
- Nasze znają mnóstwo świetnych przekleństw – powiedział Ron – ale myślę, że nauczyli się tego od Freda i George'a.
Gdy wprowadzał dużą grupę czarodziejów do namiotu, wpadła Luna.
- Cześć, Harry – powiedziała.
- Eee.. mam na imię Barry – powiedział speszony Harry,.
- Och, je też już zmieniłeś? – zapytała radośnie.
- Skąd wiesz, że…?
- Po twojej minie – odpowiedziała.
Tak jak jej ojciec, Luna miała na sobie jaskrawożółte szaty, które dodatkowo podkreśliła dużym słonecznikiem we włosach. Gdy tylko przyzwyczaiło się do tej jaskrawości, ogólny rezultat był nawet ładny. Przynajmniej nie miała żadnych rzodkiewek dyndających w uszach. Xenophilius, zatopiony w rozmowie ze znajomym, nie zwrócił uwagi na wymianę zdań pomiędzy Luną a Harrym. Po pożegnaniu się z czarodziejem, odwrócił się do córki. Uniosła ona palec i powiedziała:
- Tatusiu, spójrz. Jeden z gnomów mnie ugryzł.
- Wspaniale. Ślina gnoma jest niezwykle pożyteczna – stwierdził pan Lovegood. Wziął rękę Luny i dokładnie przyjrzał się krwawiącej ranie. - Luno, skarbie, jeżeli dziś poczujesz w sobie jakiś talent, może niespodziewane pragnienia śpiewania w operze lub recytacji w Mermish, nie zignoruj tego! Mogłaś zostać obdarowana talentem dzięki temu Gernumbli!
Ron, który właśnie ich mijał, wydał głośne prychnięcie.
- Możesz się śmiać, Ron – powiedziała Luna, gdy Harry prowadził ją i Xenophiliusa w stronę ich miejsc – ale mój ojciec przeprowadził bardzo wiele badań nad właściwościami magii u Gernumbli.
- Naprawdę? – spytał Harry, który już dawno temu zdecydował się nie zwracać uwagi na dziwne rewelacje Luny i jej ojca. – Ale jesteś pewna, że nie chcesz nic zrobić z tą raną?
- Och, nic mi nie będzie – powiedziała Luna, ssąc swój palec z marzycielską miną i mierząc Harry’ego wzrokiem. – Wyglądasz bardzo elegancko. Powiedziałam tatusiowi, że pewnie większość osób będzie ubranych w szaty wyjściowe, ale on uważa, że na ślubie powinno się nosić ubranie w kolorze słońca, bo to ma to przynieść szczęście.
Gdy oddaliła się za swoim ojcem, pojawił się Ron. Na jego ramieniu uwieszona była starsza czarownica. Jej haczykowaty nos, czerwone otoczki wokół oczu oraz łykowaty różowy kapelusz, sprawiały, że przypominała nieprzyjemnego flaminga.
- …a te twoje włosy są za długie, Ronaldzie, przez moment wzięłam cię za Ginevrę. Na brodę Merlina, cóż ma na sobie Xenophilius Lovegood? Wygląda zupełnie jak omlet. A ty, kim jesteś? – warknęła do Harry’ego.
- A tak, ciociu Muriel. To jest nasz kuzyn Berny.
- Kolejny Weasley? Rozmnażacie się jak gnomy. Czy jest tutaj Harry Potter? Miałam nadzieję go spotkać. Myślałam, że jest twoim przyjacielem, Ronaldzie, a może to były tylko przechwałki?
- Nie, po prostu nie mógł przyjść…
- Hmm. Wymigał się, czyż nie? Nie jest więc taki tępy, jak wygląda na zdjęciach. Właśnie pokazywałam pannie młodej jak nosić moją tiarę – krzyknęła do Harry’ego. – Zrobiona przez gobliny, była w naszej rodzinie od pokoleń. Jest bardzo ładną dziewczyną, ale niestety Francuską. Dobrze, dobrze, znajdź mi dobre miejsce, Ronaldzie. Mam sto siedem lat i nie mogę stać zbyt długo.
Ron, mijając Harry'ego, posłał mu znaczące spojrzenie, po czym przez dłuższy czas się nie pojawiał. Kiedy ponownie spotkali się przy wejściu, Harry wskazał miejsca już przeszło tuzinowi osób. Namiot był niemal pełny i po raz pierwszy na zewnątrz nie stała kolejka.
- Muriel jest straszna – powiedział Ron i wytarł czoło o rękaw szaty. – Kiedyś przyjeżdżała do nas co roku na gwiazdkę, ale dzięki Bogu, obraziła się, bo Fred i George na obiedzie podłożyli jej pod krzesłem łajnobombę. Tata powiedział, że podobno wtedy wykreśliła ich ze swojego testamentu. Ale teraz się tym w ogóle nie przejmują, są bogatsi niż ktokolwiek w rodzinie, ich zarobki wciąż rosną… Wow – dodał, mrugając szybko oczami, gdy zobaczył śpieszącą w ich kierunku Herminę. – Świetnie wyglądasz!
- Jak zwykle zaskoczony – powiedziała Hermiona, ale się uśmiechnęła. Była ubrana w jasną, przewiewną sukienkę, na nogach miała dopasowane do kompletu pantofle na obcasie. Jej włosy były lśniące i błyszczące. – Ale twoja wspaniała ciotka Muriel by się z tobą nie zgodziła. Właśnie ją spotkałam na górze, gdy dawała Fleur swoją tiarę. Powiedziała: „Och, moja droga, jesteś mugolakiem?”. A potem: „Masz złą posturę i chude kostki”.
- Nie przejmuj się, ona jest niemiła dla każdego – powiedział Ron.
- Mówicie o Muriel? – wtrącił George, który wyszedł z namiotu razem z Fredem. – Taak, właśnie mi powiedziała, że moje uszy są koślawe. Stara jędza. Chciałbym, żeby wujek Bilius był z nami. Zawsze można było się z niego pośmiać na weselach.
- To ten, który zobaczył ponuraka i zmarł dwadzieścia cztery godziny później? – zapytała Hermiona.
- No, tak. Zachowywał się trochę dziwnie przed śmiercią – przyznał George.
– Ale zanim zbzikował, był duszą towarzystwa – dodał Fred. – Raz wypił sam całą butelkę Ognistej Whiskey, wszedł na parkiet, podciągnął szatę i zaczął wyciągać wiązanki kwiatów ze swoich…
- Tak, musiał być naprawdę czarującą osobą. – powiedziała Hermiona, gdy Harry ryczał ze śmiechu.
- Z jakiegoś powodu nigdy się nie ożenił. – powiedział Ron.
- Co za niespodzianka - powiedziała Hermiona. Wszyscy śmiali się tak bardzo, że żadne z nich nie zauważyło spóźnionego, ciemnowłosego chłopaka z dużym, garbatym nosem i gęstymi czarnymi brwiami. Zauważyli go dopiero wtedy, gdy podał Ronowi swoje zaproszenie i powiedział, wpatrując się w Hermionę .
- Ty wyglądasz wspaniale.
- Wiktor! – krzyknęła i upuściła swoją małą, ozdobioną koralikami torebkę, która narobiła hałasu całkowicie nieproporcjonalnego do swojej wielkości. Zmieszana i zarumieniona, pochyliła się, by ją podnieść i powiedziała:
– Nie wiedziałam, że tu... miło cię widzieć… jak się masz?
Uszy Rona znów zrobiły się wściekle czerwone. Rzucił okiem na zaproszenie, które podał mu Krum, jakby nie dowierzał własnym oczom i powiedział o wiele za głośno:
- Jak się tu znalazłeś?
- Fleur mnie zaprosiła – powiedział Krum z uniesionymi brwiami.
Harry, który nie miał żadnej urazy do chłopaka, uścisnął mu dłoń. Czując wyraźnie, że najlepszym wyjściem jest usunięcie Kruma z najbliższego otoczenia Rona, zaproponował, że wskaże mu jego miejsce.
- Twój przyjaciel chyba nie jest zachwycony, żem tu jest – powiedział Krum, gdy obaj weszli do namiotu. – A może to twój krewny? – dodał, spojrzawszy na rudą kręconą czuprynę Harry’ego.
- Kuzyn – wymamrotał Harry, ale Krum już go nie słuchał. Jego pojawienie wywołało poruszenie, szczególnie wśród kuzynek wili. Był on w końcu sławnym graczem quidditcha.
Gdy ludzie wciąż wyciągali swoje szyje, by dobrze się mu przyjrzeć, Ron, Hermiona, Fred i George pospieszyli do przejścia.
- Czas usiąść – powiedział Fred do Harry’ego – albo zderzymy się z panną młodą.
Harry, Ron i Hermiona zajęli swoje miejsca w drugim rzędzie, tuż za Fredem i George’em.
Hermiona była lekko zaróżowiona, a uszy Rona wciąż wściekle czerwone. Po chwili wymamrotał do Harry’ego:
- Widziałeś jego głupi krótki zarost?
Harry odburknął coś pod nosem.
Stremowanie zaczęło udzielać się powoli każdemu z przebywających w namiocie, a powszechne szepty były sporadycznie przerywane przez nagłe wybuchy podekscytowanego śmiechu. Pan i pani Weasley przechadzali się między ławkami, uśmiechając się i machając do krewnych. Mama Rona miała na sobie zupełnie nowe szaty w kolorze ametystu, a do tego pasujący do kompletu kapelusz.
Chwilę później Bill i Charlie podeszli na przód namiotu, obaj wygładzając swoje szaty wyjściowe z wielkimi białymi różami na guzikach. Fred zagwizdał przeciągle, co wywołało chichotanie wśród kuzynek Fleur.
Tłum zamarł w ciszy, gdy rozbrzmiała muzyka wydobywająca się z tego, co wydawało się być złotymi balonami.
- Oooch! – krzyknęła Hermiona, obracając się, by spojrzeć na wejście. Z gardeł zgromadzonych czarownic i czarodziejów wydobyło się wspólne głębokie westchnięcie, gdy monsieur Delacour i Fleur ruszyli przejściem. Fleur poruszała się z gracją, jej ojciec natomiast uśmiechał się radośnie i szedł prawie w podskokach. Panna młoda miała na sobie prostą białą suknię, która zdawała się emitować silną, srebrzystą poświatę. Jeśli jej zwyczajny blask był w stanie sprawić, że każdy na nią patrzył, tak dziś jej piękność mogłaby zniewolić każdego.
Ginny i Gabrielle, obydwie w złotych sukienkach, zdawały się wyglądać jeszcze ładniej niż zazwyczaj. A gdy Fleur sięgnęła po rękę Billa, ten wyglądał tak, jakby nigdy nie spotkał Fenrira Greybacka.
- Panie i panowie – rozległ się jakiś melodyjny głos. Harry przeżył lekki wstrząs, gdy rozpoznał małego łysiejącego czarodzieja, który przewodniczył pogrzebowi Dumbledore’a, teraz stojącego naprzeciw Billa i Fleur. – Zebraliśmy się tutaj, by świętować połączenie tych dwóch dusz…
- Tak, moja tiara doskonale się komponuje – powiedziała ciotka Muriel teatralnym szeptem. – Ale muszę powiedzieć, że sukienka Ginervy ma za niskie wcięcie.
Ginny rozejrzała się, uśmiechnęła się i puściła oko do Harry’ego, po czym szybko odwróciła głowę w stronę ołtarza. Myśli Harry’ego przeniosły się z wielkiego namiotu na szkolne błonia, gdzie spędził z Ginny samotnie tyle czasu. Wydawało się to być tak dawno temu i zawsze uważał, że to zbyt wspaniałe, by mogło być prawdziwe. Tak jakby ukradł komuś kilka cudownych godzin normalnego życia, komuś bez blizny w kształcie błyskawicy na czole.
- Czy ty Williamie Arturze bierzesz Fleur Isabelle…?
W pierwszym rządzie, pani Weasley i madame Delacour szlochały cicho w skrawki swoich koronek. Odgłosy przypominające trąbienie słonia wydobywały się z samego końca namiotu, gdzie Hagrid wyjmował właśnie jedną ze swoich chusteczek wielkości obrusu.
Hermiona odwróciła się w stronę Harry’ego. Jej oczy były pełne łez.
- Teraz, jesteście złączeni na całe życie.
Łysiejący czarodziej machnął różdżką nad głowami Billa i Fleur, a deszcz srebrnych gwiazdek spadł, wirując, na ich złączone postacie.
Gdy Fred i George zaczęli klaskać, złote balony zawieszone nad sufitem pękły. Rajskie ptaki i maleńkie złote dzwoneczki wzniosły się w powietrze i zaczęły krążyć nad głowami gości, dodając do gwaru jeszcze swój śpiew i dzwonienie.
- Panie i panowie – zawołał łysiejący czarodziej – proszę o wstanie!
Gdy wszyscy to uczynili, ciotka Muriel głośno przy tym narzekając, jeszcze raz machnął swoją różdżką. Miejsca, na których wcześniej siedzieli, wyleciały z gracją w powietrze, a ściany namiotu znikły. Stali więc teraz pod baldachimem wspartym przez złote słupy. Wokół rozciągał się cudowny widok na zalany słońcem ogród i najbliższy krajobraz. Następnie ze środka namiotu wytrysnęła fontanna roztopionego złota, tworząc błyszczący parkiet. Wiszące w powietrzu krzesła pogrupowały się wokół małych stołów z białymi obrusami i razem z nimi z powrotem zleciały na ziemię. Na podium wszedł zespół w złotych kurtkach.
- Elegancko - powiedział Ron z aprobatą, gdy kelnerzy zaczęli się wyłaniać ze wszystkich stron. Jedni nieśli srebrne tace z sokiem dyniowym, piwem kremowym i Ognistą Whisky, inni chwiejnie ustawione stosy kanapek.
- Powinniśmy tam iść i złożyć gratulacje! – powiedziała Hermiona. Stanęła na czubkach palców, by zobaczyć miejsce, gdzie Bill i Fleur zniknęli wśród tłumu życzących im szczęścia gości.
- Będzie jeszcze na to czas. – Ron wzruszył ramionami i chwycił trzy piwa kremowe z mijającej go tacy. Podał jedno Harry’emu. – Hermiono, chodź zajmiemy sobie miejsca… Nie tam! Nie w pobliżu Muriel. – Ron przeszedł przez opuszczony parkiet, zerkając na obie strony. Harry był pewien, że specjalnie omija wzrokiem Kruma. Zanim doszli na drugi koniec namiotu, zauważyli, że większość stołów była zajęta. Najwięcej miejsca było przy tym, gdzie samotnie siedziała Luna.
- Możemy się dosiąść? – spytał Ron.
- Och, jasne – powiedziała zachwycona. – Tatuś właśnie poszedł dać Billowi i Fleur nasz prezent.
- Jaki? Życiowy zapas tykobulw? – zapytał Ron. Hermiona chciała go kopnąć, ale przez przypadek trafiła w Harry’ego. Oczy zaszły mu łzami i przez chwilę musiał się wyłączyć z rozmowy. Zespół zaczął grać. Gdy Bill i Fleur pierwsi weszli na parkiet, wybuchły wielkie brawa. Po chwili pan Weasley zaprowadził tam madame Delacour, a za nimi podążyli pani Weasley z ojcem Fleur.
- Lubię tę piosenkę – powiedziała Luna, kołysząc się w rytm melodii. Kilka sekund później wstała i posunęła na parkiet. Całkiem samotna obracała się w miejscu z zamkniętym oczami i wymachiwała ramionami.
- Jest świetna, prawda? – powiedział Ron z podziwem – Zawsze doceniona.
Ale uśmiech od razu zniknął z jego twarzy, gdy Wiktor Krum usiadł na wolne miejsce Luny. Hermiona sprawiała wrażenie przyjemnie wytrąconej z równowagi, ale tym razem Krum nie przyszedł jej chwalić. Z nachmurzoną miną spytał:
- Kim jest ten człowiek w żółtym?
- To Xenophilius Lovegood, ojciec naszej koleżanki - powiedział Ron. Jego wojowniczy ton wskazywał, że nie zamierza się śmiać z pana Loovegooda, pomimo tej jawnej prowokacji. – Chodź, potańczymy – zwrócił się nagle do Hermiony. Ta spojrzała na niego zaskoczona, ale też wyraźnie zadowolona, i wstała. Zniknęli razem wśród rosnącego tłumu na parkiecie.
- Ach, oni są teraz razem? – spytał Krum, chwilowo strapiony.
- Ee… w pewnym sensie – odpowiedział Harry
- Kim ty jest? – dopytywał się.
- Berny Weasley
Podali sobie ręce
- Ty, Barny, znasz tego Loovegooda dobrze?
- Nie, poznałem go dopiero dziś. A co?
Krum popatrzył spode łba na Xenophiliusa, który rozmawiał z kilkoma czarodziejami po drugiej stronie parkietu.
- Nu bo – powiedział - jeśli on nie byłby gość Fleur, ja bym go tu i teraz powalił za noszenie na piersi takiego obrzydliwego symbolu.
- Symbolu? – spytał Harry, również przyglądając się Xenophiliusowi. Oko w trójkącie połyskiwało zawieszone na jego piersi. – Dlaczego? Coś z nim nie tak?
- Grindelwald. To znak Grindelwalda.
- Grindelwald… czarnoksiężnik, którego pokonał Dumbledore?
- Dokładnie.
Szczęka Kruma poruszała się, gdy przeżuwał. Potem się powiedział:
- Grindelwald zabił wielu ludzi, mojego dziadka na przykład. Oczywiście, nigdy nie był potężny w tym kraju. Mówiono, że on bał się Dumbledore’a i słusznie. Wystarczy zobaczyć, jak skończył. Ale to – wskazał palcem na Xenophiliusa – to jest jego symbol. Ja go rozpoznał od początek. Grindelwald wyrzeźbił go w ścianie Durmstrangu, gdzje on był tam uczniem. Jacyś idioci skopiowali to do książek i na ubrania, bo mieli nadzieje, że kogoś tym przestraszą, że zrobią wrażenie. W końcu ci z nas, którzy stracili rodziny przez Grindelwalda dali im nauczkę.
Krum groźnie strzyknął knykciami i popatrzył spode łba na Xenophiliusa. Harry poczuł się zakłopotany. Nie wierzył, że ojciec Luny jest zwolennikiem czarnej magii. Poza tym zdawało mu się, że nikt inny w całym namiocie nie rozpoznał tego trójkątnego, niemiłego symbolu.
- Jesteś, ee, pewny, że to Grindelwalda…?
- Nie mylę się – powiedział chłodno Krum. – Ja się spotkał z tym znakiem kilkakrotnie, w cjągu ostatnich lat. Znam go doskonale.
- Cóż, być może – zaczął Harry – Xenophilius tak naprawdę nie wie co oznacza ten symbol. Lovegoodowie są trochę… nietypowi. Mógł równie dobrze skądś to podnieść i pomyśleć, że to znak Stowarzyszenia Chrapków Krętorogich albo czegoś takiego.
- Znak stowarzyszenia czego?
- Cóż, nie wiem czym one są, ale tak najwyraźniej on i jego córka jadą na wakacje i szukają ich…
Harry czuł, że nie wychodzi mu obrona Luny i jej ojca.
- To ona – powiedział, wskazując na Lunę, która wciąż tańczyła sama, kołysząc ramionami wokół głowy, jakby ktoś próbujący odgonić od siebie muszki.
- Czemu ona robi to? – spytał Krum.
- Pewnie próbuje pozbyć się Gnębiwtryska – powiedział Harry, który rozpoznał objawy. Krum nie wiedział, czy Harry przypadkiem nie robi sobie z niego żartów. Wyciągnął rękę z kieszeni szaty i uderzył się dłonią w udo. Z końca wyleciały iskry.
- Gregorowicz! – wykrzyknął Harry. Krum chciał coś powiedzieć, ale Harry był zbyt podekscytowany, by zwrócić na to uwagę. Na widok różdżki Kruma coś mu się przypomniało. Zobaczył w myślach Ollivandera badającego ją ostrożnie podczas Turnieju Trójmagicznego.
- Co z nim? – zapytał podejrzliwie Krum
- On jest twórcą różdżek!
- Wiem – powiedział Krum
- On zrobił twoją różdżkę! To dlatego kojarzył mi się quidditch.
Krum przyglądał mu się uważnie, jeszcze bardziej nieufnie.
- Skąd wiesz, ze Gregorowicz zrobił moją różdżkę?
- Ja…ja chyba gdzieś to przeczytałem – powiedział Harry – w jakimś magazynie – skłamał. Krum spojrzał na niego dużo łagodniej.
- Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek dyskutował o mojej różdżce z fanami – powiedział
- Więc…eee…gdzie jest teraz Gregorowicz?
Krum wyglądał na zaintrygowanego
- On jest na emeryturze od paru lat. Ja był jednym z ostatnich klientów po jego różdżkę. Był najlepszy, ale oczywiście wiem, że Brytyjczycy chwalą tylko Ollivandera .
Harry nie odpowiedział. Udawał, że wspólnie z Krumem przygląda się tańczącym, ale w rzeczywistości głęboko się zastanawiał. Skoro Voldemort szukał sławnych twórców różdżek, Harry nie musiał długo rozglądać się za przyczyną. Na pewno było to spowodowane tym, co różdżka Harry zrobiła podczas nocy, gdy ścigał go Voldemort. Różdżka z ostrokrzewu i pióra feniksa była wyposażone w rzecz, której Ollivander nie przewidział lub nie rozumiał.
Czy Gregorowicz wiedziałby lepiej? Czy naprawdę był na tyle bardziej wykwalifikowany od Ollivandera, że znał takie tajemnice różdżek, o których tamten nie miał pojęcia?
- Tamta dziewczyna jest bardzo śliczna – powiedział Krum, zwracając się do Harry’ego swoim głębokim głosem. Patrzył na Ginny, która właśnie przyłączyła się do Luny. – Czy ona też jest twoją krewną?
- Tak – powiedział Harry, nagle zirytowany. – I chodzi z kimś. Strasznie zazdrosny typ. Wielki facet. Nie chciałbyś się z nim spotkać.
Krum chrząknął.
- Jaki – powiedział, wypił do dna swój kielich i znów uderzył się w udo – ma sens bycie międzynarodowym graczem quidditch, skoro wszystkie ładne dziewczyny są zajęte?
Odszedł od Harry’ego, po drodze wziąwszy kanapkę od przechodzącego kelnera i zaczął krążyć wokół parkietu. Natomiast Harry chciał jak najszybciej poinformować Rona o Gregorowiczu, ale ten wciąż tańczył z Hermioną na środku parkietu.
Harry oparł się o jeden z złotych filarów i obserwował, jak Ginny tańczy z przyjacielem Freda i George’a - Lee Jordanem. Próbował nie czuć urazy na myśl o obietnicy, którą złożył Ronowi.
Nigdy dotąd nie był na ślubie, więc nie mógł porównać jak bardzo ta uroczystość różni się od tej obchodzonej przez mugoli. Był jednak całkiem pewien, że w przypadku tej drugiej tort weselny nie byłby przyozdobiony dwoma feniksami, które zerwały się do lotu, gdy tort został pokrojony na kawałki, a butelki szampana nie płynęłyby w powietrzu nad tłumem gości. Gdy wieczór chylił się ku końcowi, a ćmy zaczęły latać pod złotymi latarniami, wesele stawało się coraz bardziej nieopanowane.
Fred i George już dawno zniknęli w ciemnościach z dwiema kuzynkami Fleur, a Charlie, Hagrid i jakiś przysadzisty czarodziej w fioletowym kapeluszu śpiewali w kącie pieśń „Bohater Odo”.
Harry przechadzał się wśród tłumu, próbując uciec przed pijanym wujkiem Rona, który nie był do końca pewny czy Harry jest jego synem. Harry spostrzegł starego czarodzieja siedzącego samotnie przy stole. Wyglądał bardzo znajomo.
Harry nagle zdał sobie sprawę, że to był Elphias Doge, członek Zakonu Feniksa i twórca artykułu o przeszłości Dumbledore’a.
Harry podszedł do niego.
- Mogę się przysiąść?
- Oczywiście, oczywiście – odpowiedział Doge. Miał bardzo wyskoki, skrzekliwy głos.
Harry pochylił się.
- Panie Doge, jestem Harry Potter.
Doge zamarł.
- Mój drogi chłopcze! Artur powiedział mi, że będziesz zakamuflowany… Tak się cieszę, jestem taki zaszczycony.
Doge był tak podniecony, że przechylił kieliszek Harry’ego.
- Myślałem o napisaniu do ciebie - wyszeptał - po tym, co się stało Dumbledore'owi... to był szok... Jestem pewien, że dla ciebie również...
Małe oczy Doge’a wypełniły się łzami.
- Widziałem pana wywiad w Proroku Codziennym – powiedział Harry – Nie zdawałem sobie sprawy, że znał pan profesora Dumbledore’a aż tak dobrze.
- Lepiej niż ktokolwiek – odrzekł Doge, wycierając oczy o mankiety – Właściwie znam go najdłużej, nie licząc Aberfortha. Jakoś się dzieje, że ludzie nigdy nie zwracają na niego uwagi.
- Wracając do Proroka Codziennego…Nie wiem czy widział pan, panie Doge…?
- Mów mi Elphias, drogi chłopcze.
- Elphiasie, nie jestem pewnien czy widziałeś wywiad z Ritą Skeeter o Dumbledore’rze?
Twarz Doge wykrzywił grymas złości.
- Och tak, Harry, widziałem. Ta kobieta wciąż dręczy mnie abym umówił się z nią na dokładny termin. Wstyd mi to mówić, ale stałem się w stosunku do niej trochę niegrzeczny. Nazwałem ją mieszającym się do wszystkiego pstrągiem, który podskakuje na mój widok, co ma zły wpływ na stan mojego zdrowia psychicznego.
- Więc, w tym wywiadzie – kontynuował Harry - Rita Skeeter sugerowała, że profesor Dumbledore interesował się czarną magią, gdy był młody.
- Nie wierz jej na słowo – powiedział Doge. – Nie na słowo, Harry. Niech to nie psuje twoich wspomnień o Albusie Dumbledore’rze.
Harry zerknął na twarz Doge’a, była na niej boleść i poirytowanie. Czy on naprawdę sądził, że Harry nie powinien znać wszystkich szczegółów? Może czas, aby zagrać trochę na uczuciach Doge’a? Ten przyjrzał się mu pośpiesznie.
- Harry, Rita Skeeter jest okropna…
Ale ten przerwał mu z ostrym rechotem.
- Rita Skeeter? Och, uwielbiam ją, zawsze czytuję jej artykuły!
Harry i Doge spojrzeli w górę i ujrzeli stojącą nad nimi ciotkę Muriel. Pióra tańczyły jej we włosach, a w ręce trzymała kieliszek szampana.
- Ona napisała książkę o Dumbledore’rze, wiesz o tym!
- Witaj, Muriel – powiedział Doge – Tak, właśnie rozmawialiśmy…
- Taa… daj mi swoje krzesło, mam sto siedem lat!
Zwróciła się do rudowłosego kuzyna Weasley’ów, który szybko ustąpił jej miejsca, wyglądając na zaniepokojonego. Ciotka Muriel zachwiała się, po czym z zadziwiającą siłą padła na miejsce między Harry’m i Doge’iem.
- Witaj ponownie, Barry, albo jakkolwiek masz na imię – powiedziała do Harry’ego – Co mówicie o Ricie Skeeter, Elphiasie? Wiecie, że piszę biografię Dumbledore’a? Nie mogę się doczekać, aż ją przeczytam. Muszę pamiętać by ją zarezerwować w Esie i Floresie!
Doge wyglądał dość sztywno i poważnie. Muriel opróżniła swój kieliszek i pstryknęła kościstymi palcami na przechodzącego kelnera. Wypiła kolejny obfity łyk szampana, beknęła, po czym powiedziała:
- Nie musicie już wyglądać jak para wypchanych żab! Zanim Albus stał się osobą szanowaną, przyzwoitą i takie tam inne bzdury, krążyły naprawdę zabawne pogłoski na jego temat.
- Te informacje są niepoważne – powiedział Doge, ponownie robiąc się czerwony jak rzodkiewka.
- Nie to chciałeś powiedzieć, Elphiasie – gderała ciotka Muriel – Zauważyłam, że prześlizgnąłeś się po paru latach w swojej opowieści.
- Przykro mi, że tak sądzisz – zaripostował Doge chłodniejszym tonem. – Byłem pewny, że pisałem to z serca.
- Och, wszyscy znamy twoje przywiązanie do Dumbledore’a, mówię po prostu, że ty wciąż będziesz go uważał za świętego, nawet jeśli okaże się, co zrobił ze swoją siostrą charłaczką!
- Muriel! – krzyknął Doge
Chłód, który nie miał nic wspólnego ze zmrożonym szampanem, spłynął po klatce Harry’ego.
- Co masz na myśli? – Zwrócił się do Muriel. – Kto powiedział, że jego siostra była charłakiem? Myślałem, że była chora?
- Więc źle myślałeś, no nie, Barry! – powiedziała ciotka, zachwycona efektem jaki wywołały jej słowa. – W każdym razie, jak możesz się spodziewać, by wiedzieć o tym cokolwiek! TO wszystko działo się lata, lata temu. Dawniej niż przypuszczasz, mój kochany. Prawda jest taka, że ci z nas, którzy wciąż żyją i tak nie wiedzą do końca, co się wydarzyło. Dlatego nie mogę się doczekać, co dowiedziała się Skeeter. Dumbledore ukrywał siostrę przez bardzo długi czas.
- Nieprawda! – Zacharczał Doge – Absolutna nieprawda!
- Nigdy nie powiedział mi, że jego siostra jest charłakiem – powiedział Harry, nie pomyślawszyco mówi. Wciąż czuł się oszukany.
- A dlaczego, na Boga, miałby ci powiedzieć? – wrzasnęła Muriel, kołysząc się trochę w miejscu i próbując skupić wzrok na Harry’m.
- Powód, dla którego Albus nigdy nie mówił o Arianie – zaczął Elphias głosem wypartym z emocji – jest, jak myślę, bardzo prosty. Wciąż obwiniał się za jej śmierć…
- A dlaczego nikt jej nigdy nie widział, Elphiasie? – zaskrzeczała Muriel – Dlaczego połowa z nas nigdy nawet nie wiedziała o jej istnieniu, dopóki nie wyniesiono trumny z domu i odbył się pogrzeb? Gdzie ten święty Albus był, gdy Arianna zostawała zamykana na klucz w piwnicy? Był błyskotliwy w Hogwarcie i nikt nie zachodził w głowę, co się dzieje u niego w domu.
- Co masz na myśl,i mówiąc zamknięta w piwnicy? – zapytał Harry – Co się stało?
Doge sprawiał wrażenie nieszczęśliwego. Ciotka Muriel ponownie beknęła i odpowiedziała Harry’emu:
- Matka Dumbledore’a była straszną kobietą, bardzo straszną. Urodzona w rodzinie mugoli, ale z tego co słyszałam udawała, że jest inaczej…
- Nigdy nie udawała niczego! Kendra była dobrą kobietą – wyszeptał żałośnie Doge, ale ciotka Muriel go zignorowała.
- Dumna i władcza, typ czarownicy, która wstydziła się tego, że wydała na świat charłaka.
- Ariana nie była charłakiem! – wrzasnął Doge.
- Jeśli tak mówisz, Elphiasie, to wytłumacz, dlaczego nigdy nie pojawiła się w Hogwarcie! – Zażądała ciotka Muriel, po czym odwróciła się w stronę Harry’ego. – Za naszych czasów charłaki były spychane na bok, nie miała on kontaktu z rzeczywistością. Już jako mała dziewczynka była trzymana w domu. Udawano, że nie istnieje.
- Mówię ci, to się nie wydarzyło – powiedział Doge, ale ciotka Muriel nie przerwała, wciąż adresując swoje słowa do Harry’ego.
- Charłaki zazwyczaj zostawały odsyłane do mugolskich szkół. Zachęcano je tam do zintegrowania się w znacznie milszym otoczeniu, niż to, które oferował im… czarodziejski świat, gdzie zawsze byliby tymi gorszymi. Ale naturalnie Kendrze Dumbledore nawet nie śniło się posłanie córki do mugolskiej szkoły…
- Ariana była bardzo delikatna – powiedział desperacko Doge. – Jej zdrowie było zbyt słabe by pozwolić jej na…
- …Pozwolić jej na opuszczenia domu? – odcięła Muriel. – Jednak nigdy nie została zabrana do Świętego Mungo, a żaden uzdrowiciel nigdy nie widział jej na oczy!
- Doprawdy, Muriel, skąd ty możesz wiedzieć, czy…
- Dla twojej informacji, Elphiasie, mój kuzyn Lancelot był w tym czasie uzdrowicielem w Mungo i powiedział mojej rodzinie w ścisłej tajemnicy, że Ariana nigdy tam nie była. Wszystko to było podejrzane, mówił Lancelot.
Doge był bliski płaczu. Ciotka Muriel, która zdawała się doskonale bawić, wyciągnęła ręce po jeszcze więcej szampana.
Harry tępo pomyślał o Dursley’ach, kiedy to oni uciszali go, zamykali na klucz, trzymali w ukryciu. Wszystko, dlatego, że popełnił przestępstwo urodzenia się czarodziejem. Czy siostra Dumbledore’a też cierpiała z powodu podobnego losu? Bo nie miała w sobie magii? A Dumbledore rzeczywiście opuścił ją, by udać się do Hogwartu, gdzie udowodnił, jaki był genialny i utalentowany?
- Jeśli Kendra nie umarłaby pierwsza – Muriel mówiła dalej – Powiedziałabym, że to ona wykończyła Arianę.
- Jak możesz, Muriel! – jęknął Doge – Matka zabijająca własną córkę? Myśl, co mówisz!
- Jeśli ta matka była w stanie trzymać pod kluczem swoją córkę przez lata, aż do końca, to dlaczego nie? – ciotka Muriel wzruszyła ramionami – Ale tak jak mówię, to nie pasuje, ponieważ Kendra zmarła przed Arianą – czego tak naprawdę nie wszyscy byli pewni… Tak, Ariana mogła mieć desperacką chęć poczucia odrobiny wolności i Kendrę w afekcie – powiedziała ciotka Muriel zapalczywie – Możesz kręcić głową, Elphiasie. Byłeś na pogrzebie Ariany, prawda?
- Tak – powiedział Doge przez zaciśnięte usta – i to była jedna z najbardziej smutnych ceremonii, jakie kiedykolwiek pamiętam. Albus miał złamane serce…
- Z tego co wiem, to nie tylko serce. Czy Aberfoorth nie złamał wtedy Albusowi nosa do kompletu?
Jeśli Doge był dotychczas przerażony, to było nic w porównaniu z obecnym stanem. Wyglądał jakby Muriel pchnęła go nożem. Ta natomiast bawiła się doskonale i wzięła kolejny haust szampana, który spłynął wzdłuż jej brody.
- Jak możesz… - zaskrzeczał Doge.
- Moja matka przyjaźniła się wówczas ze starą Bathildą Bagshot – powiedziała uradowana Muriel – Mathilda wyjaśniła wtedy całe zajście mojej matce, a ja podsłuchiwałam pod drzwiami. Według Bethildy to była bardzo ostra kłótnia, Aberforth wrzeszczał na Albusa, że to była jego wina, że Ariana nie żyje, poczym uderzył go w twarz. Zgodnie z tym, co mówiła Bathilda, Albus nawet nie bronił się, co było zaskakujące samo w sobie. Mógłby bez problemu pokonać Aberfortha w pojedynku, mając ręce związane z tyłu pleców.
Muriel sięgnęła po jeszcze więcej szampana. Opowiadanie tych starych skandali zdawało się ją uszczęśliwiać w równej mierze, jak przerażać Doge’a. Harry nie wiedział, co o tym myśleć, w co wierzyć. Chciał się dowiedzieć prawdy, ale wszystko, co robił Doge ograniczało się tylko do siedzenia w miejscu i jęczenia, że Ariana była chora. Harry nie mógł uwierzyć, że Dumbledore nie interweniował na okrucieństwo, które rozgrywało się w jego własnym domu. Niewątpliwie w tej historii było coś dziwnego.
- Powiem wam coś jeszcze – odezwała się Muriel, czkając lekko, gdy opuściła kieliszek – Myślę, że Bathilda puściła farbę. Wszystkie te aluzje w wywiadzie ze Skeeter o ważnym źródle, z którego czerpała informacje na temat Dumbledore’a – bóg wie, że ona była zamieszana w sprawy Ariany i mogła się tego domyślić!
- Bethilda nigdy by nie porozmawiała ze Skeeter! – wyszeptał Doge
- Bathilsa Bagshot – powiedział Harry. - Autorka Historii Magii?
Imię to zostało wydrukowane na pierwszej stronie jednego z podręczników Harry’ego, jednak dotychczas nie zwrócił na nie zbyt dużej uwagi.
- Tak – odpowiedział Doge, chwytając się pytania Harry’ego, jak tonący człowiek brzytwy – Najbardziej utalentowana magiczna historyczka i zarazem stara przyjaciółka Albusa.
- Trochę zramolała, ostatni czasy, z tego co słyszałam – powiedziała serdecznie ciotka Muriel.
- Nawet jeśli tak jest, to większym poniżające byłoby dla Skeeter chęc rozmowy z nią – powiedział Doge – i nie ma żadnej pewności czy można by polegać na czymkolwiek co Bethilda powie!
- Och, SA sposoby aby pamięc wróciła, a jestem pewna, że Rita Skeeter zna je wszystkie. – powiedziała ciotka Muriel – A nawet jeśli Bethilda byłaby kompletnie jędza, to jestem pewna, że ma stare fotografie, może nawet listy. Znała Dumbledore’a od lat…od kiedy przeniosła się do doliny Godryka, myślę.
Harry, który akurat wziął łyk piwa kremowego, zachłysnął się, Doge walną go w plecy. Harry kasłał i spojrzał na ciotkę Muriel sinymi oczyma.
- Bethilda Bagshot mieszkała w Dolinie Godryka?
- Och tak, była tam od zawsze1 Dumbledore’owie wprowadzili się tam, gdy Percival przesiadywał w więzieniu, a ona była jego sąsiadką.
- Dumbledore mieszkał w Dolinie Godryka?
- Tak, Barry, to właśnie mówię. – powiedziała gniewnie ciotka Muriel
Harry poczuł się wycieńczony, pusty. Nigdy, przez sześć lat Dumbledore nie powiedział Harry’emu, że obaj mieszkali i stracili ukochanych w Dolinie Godryka. Dlaczego? Lily I James zostali pochowani blisko matki I siostry Dumbledore’a? Czy gdy Dumbledore odwiedział ich groby, mijał również pochówki Lily i Jamesa? I ani razu nie powiedział o tym Harry’emu…ani razu…
Niby co było tak ważne, Harry nie mógł wytłumaczy tego przed samym sobą, co było równoznaczne z kłamstwem, że to miejsce i doświadczenia były wspólne.
Zapatrzył się przed siebie, ledwo zdając sobie sprawę z otaczającej go rzeczywistości, nie zauważył, że Hermiona wyłoniła się z tłumu, dopóki nie przystawiała sobie krzesła i usiadła obok niego.
- Po prostu nie jestem już w stanie tańczyć więcej – dyszała, zdjęła jeden z butów i zaczęła masować stopę. – Ron poszedł poszukać trochę piwa kremowego. Jest coś bardzo dziwnego. Właśnie widziałam Wiktora z tatą Luby, wyglądali jakby się kłócili – Jej głos zrobił się wyższy – Harry, wszystko w porządku?
Harry nie wiedział od czego zacząć, ale teraz nie miało to już znaczenia, na parkiecie pojawiło się coś dużego i srebrnego wpadło przez szklany dach na parkiet. Pełen gracji, świecący ryś, wylądował na środku, między zdziwionymi tancerzami. Wszystkie głowy odwróciły się w tą stronę, najbliższych zamroziło w pół tańcu. Wtedy Patronus otworzył pysk i powiedział, głębokim, dudniącym wolnym głosem Kingsley’a Shaklebolta.
- Ministerstwo upadło. Scrimgeour nie żyje. Nadchodzą.

 
   
Dzisiaj stronę odwiedziło już 36 odwiedzający (44 wejścia) tutaj!
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja